Jeżeli jeszcze jakimś cudem wierzysz w to, że produkcja wina jest dyscypliną szlachetną, poczciwą i zacną, to mam dla Ciebie złą wiadomość: nie, nie jest! Może po prostu odbieramy ją tak przez wzgląd na pewna czułość wobec produktu końcowego jakim jest wino?
Dobra! Niech będzie- ja też uważam, że prowadzenie winnicy to najbardziej romantyczna rzecz jaką można robić w rolnictwie. Autentyczne oddanie w winie charakteru całego otaczającego mikrokosmosu (bardziej przyziemnie zwanego siedliskiem) stanowi sedno tej pracy. No chyba, że jest się cwaniakiem...
Gdy w winiarskim świecie wybucha skandal, ludzie są zszokowani i oburzeni.
Lecą ścięte symbolicznie głowy, a historia skręca na nowe tory. Tak było w przypadki Austrii i legendarnego już glikolu (szczegóły znajdziecie tutaj: Z otchłani na szczyty chwały). Reguła ta jednak nie dotyczy wszystkich...
Może i Austriacy podtruwali glikolem, ale to włoska barbera i dolcetto, doprawione metanolem w 1986 roku, przeniosły na tamten świat ponad dwadzieścia osób!
Okazuje się bowiem, że każde winne przewinienie ma swoją rangę. Co więcej, wygląda na to, że o ile winomani są w stanie przeżyć podkręcanie wina dodatkiem metanolu, o tyle majstrowanie przy Brunello- już zdecydowanie nie!
A było tak: W 2008 roku (tuż przed najważniejszymi targami- Vinitaly) gruchnęła porażająca wiadomość. Dopuszczono się świętokradztwa i gmerano przy najbardziej prestiżowym i jednym z najdroższych win toskańskich- Brunello di Montalcino! Sprawa (wraz z kolejnymi odsłonami) okazała się na tyle poważna, że porównano ją z wywrotową aferą Watergate i nadano nawiązujący do niej przydomek- Brunellogate. Pikanterii dodaje fakt, że zamieszane były w nią legendy winiarskiego świata: Frescobaldi, Antinori, a także popularny Banfi i wiele, wiele innych.
O co poszło? Włosi za nic mieli wymogi DOCG, które wyraźnie stanowią, że dopóki Ziemia się kręci, dopóty Brunello di Montalcino to wino 100% ze szczepu sangiovese. A producenci się wycwanili - tu dodali trochę merlota, tam trochę caberneta. I nie chodziło tu o kreatywne winiarstwo mające na celu poprawę walorów zapachowo-smakowych. Po prostu w rocznikach z trefnymi butelkami zbiory nie dopisały i trzeba było wielce pożądane butle czymś "dopchać".
Jednak ujma na honorze mniej doskwierała wielkim toskańskim rodom, niż żal o to, że podczas targów Vinitaly straciły szansę na lukratywne transakcje. Wtedy to zaczęto snuć teorie spiskowe dotyczące terminu ogłoszenia afery - kto miał na tym zyskać, a kto stracić. Sprawa nabierała coraz większych rumieńców. Trzeba było szybko coś wymyślić by uspokoić rozhisteryzowaną klientelę.
Próbowano udowodnić, że niedozwolone szczepy znalazły się w winie przypadkowo. Linia obrony utrzymywała, że w odległych czasach (na długo przed ustaleniami DOCG w 1980 roku) pojedyncze krzewy innych odmian "zawieruszyły" się i rosły do tej pory w winnicach. Ktoś przy zbiorach mógł się pomylić i zerwać owoce z "zakazanego krzewu"...
Wydawało by się, że to koniec skandalu, jednak rok później wybuchła kolejna mina! Rykoszetem wówczas dostało też Chianti, Rosso di Montalcino, a nawet Toscana IGT.
Wyszło na jaw, że niedozwolone szczepy dodawane do win nawet nie pochodziły z tego regionu! Sprowadzano je najprawdopodobniej z południa Włoch za niewygórowaną cenę.
Terroir okazał się dla winiarzy mniej cenny niż pieniądze. Afera na przestrzeni lat miała jeszcze kilka innych odsłon zamieniając się wręcz w telenowelę w odcinkach. Winomanii do tej pory skrywają żal, o profanowanie wyjątkowego wina. Nie kochać Brunello jednak się nie da.
I nawet jeśli włoscy producenci są niebywałymi cwaniakami, póki robią genialne butelki - jakoś łatwej im wybaczyć...
Źródła:
www.wprost.pl/blogi/tomasz_prange_barczynski/?B=386
www.magazynwino.pl/Artykul/623/wlochy-kolejna-afera
www.jancisrobinson.com/articles/montalcino-vineyards-update
www.theflorentine.net/articles/article-view.asp?issuetocId=3109
Niestety nie tylko wino, ale wszystkie gałęzie przemysłu spożywczego są narażone na oszustwa. Produkcja wina i żywności poprzez globalizację oddala się od konsumenta. Poszukujemy coraz tańszych produktów. Ogólnoświatowa tendencja: kupujemy tańsze jedzenie, aby zaoszczędzone pieniądze wydać na nowe technologie. Produkcja tysięcy hektolitrów wina skupiona w jednych rękach daje pokusę, że dolanie 1-5% czegoś tańszego pozostawi w kieszeni konkretną sumę. Właściciel, często grupa kapitałowa, nie musi patrzeć w oczy konsumenta. Kluczowym w takim wypadku staje się zaufanie do producenta. Lubię jak u wytwórcy (nie tylko wina) można zobaczyć jak produkt jest wytwarzany, porozmawiać, spróbować i zdecydować czy tego szukam. Wtedy nieważne są dla mnie normy, badania sanepidu i inne. To jednak kosztuje…
OdpowiedzUsuń